Robert o wpływie Boga na ludzkie życie
Poznaliśmy się niedawno. Pomocna dłoń, która została mi oddelegowana do prac nad rBiblią. Mój nieoceniony pomocnik opowiedział mi kilka szczegółów dotyczących oddziaływania Boga na jego życie. Fragment korespondencji publikuję za zgodą i ku pokrzepieniu.
(...) Oba pytania dotyczą dotyczą tego samego tematu, a mianowicie wpływu Boga na ludzkie życie. Żeby na nie odpowiedzieć, powinienem przytoczyć kilka faktów z mojego życia, a właściwie opowiem Panu pewną historię która wydarzyła się w realu...
A te historie brzmiały tak:
Niech Pan sobie wyobrazi, jest kobieta z wadą wrodzoną serca, która może w miarę normalnie żyć i pracować. Wychodzi za mąż i zachodzi w ciąże. Lekarz ginekolog stawia sprawę jasno: może Pani nie przeżyć ciąży/porodu/cesarki – trzeba usunąć. Kobieta postanawia utrzymać dziecko i przez cesarkę dziecko przychodzi na świat. Wyobraża Pan sobie radość tej kobiety? Chłopak rozwija się prawidłowo, robi maturę i zaczyna studia. W międzyczasie gdy chłopak ma 8 lat chirurdzy naprawiają serce matki (to fizyczne serce). Wracając z wakacji chłopak ulega wypadkowi samochodowemu – sprawca ucieka z miejsca zdarzenia. Przez 2 lata chłopak jest w stanie wegetatywnym pod opieką wyłącznie matki (wzrost 154 cm, 50 kg wagi, a syn 190 cm i 85 kg wagi) i kilku dobrych ludzi (ojciec zniknął z życia rodziny po wypadku). Śmierć syna przepełniło miarę goryczy tej kobiety i postanawia popełnić samobójstwo (by dołączyć do syna jak później mówiła). Z pełną premedytacją przygotował się do tego czynu (notariusze, likwidacja dokumentów itd).
Wyznaczyła sobie czas i miejsce, kiedy zażyje zgromadzone tabletki. Gdy kończyła swój "pobyt" na ówczesnym komunikatorze tlen, natknęła się na pewien wpis obcego jej człowieka. Tak dobrze się Pan domyślił teraz wchodzę ja cały na biało – żartuję. Bóg chciał, że dzień wcześniej założyłem konto na tlenie, jak mi się wydawało "z ciekawości". Pierwszą i jedyną osobą które się odezwała była właśnie ta kobieta. Do dziś, nie wie co ją skłoniło do zaczęcia "rozmowy" ze mną. Ja nie wiedziałem nic o tej kobiecie po prostu zwykła gadka przez tlen. Następnego wieczoru rozmawialiśmy przez telefon, umówiliśmy się w spotkanie w realu. Po spotkaniu kobieta zmieniła zdanie i żyje do dziś. Żeby było śmieszniej, o tym że planowała samobójstwo dowiedziałem się kilka tygodni później. Gdybym wiedział wcześniej o jej zamiarach, pewnie mógłbym się chwalić swoimi umiejętnościami psychoterapeuty (już wtedy miałem 5-letnie doświadczenie). Dziś wiem, kto mną wtedy kierował i dlaczego tak się stało.
A teraz coś z zupełnie innej beczki. Wołomin 30 km pod Warszawą, luty kilka lat temu jest w miarę ciepło. Niedziela około 11 rano, wracam do domu by od poniedziałku iść do pracy. Na przystanku autobusowym do którego szedłem 10 minut poczułem rozpieranie w klatce i duszność. Wsiadłem do autobusu ból się nasilał więc wysiadłem i postanowiłem pojechać do szpitala w Wołominie. Usiadłem na ławce przystanku bo poczułem się jeszcze gorzej i zadzwoniłem 112. W 10 minut później lub mniej (nie patrzyłem na zegarek) przyjechało pogotowie. Zapakowali mnie do karetki. W EKG zawał i migotanie i czort wie co jeszcze. Słyszałem jak dyspozytorka nakazała jazdę do szpitala w Warszawie na Kondratowicza, potem bielańskiego ale wszędzie nie było miejsc. W czasie gdy jechaliśmy do szpitala powtarzałem jak mantrę wyczytaną w "Opowieści pielgrzyma" zwrotkę: "Panie Boże, Jezu Chryste zmiłuj się nade mną". Gdy dojeżdżaliśmy do Warszawy dyspozytorka zadecydowała – w Aninie w Centrum Kardiologii, dochtory siedzą i się nudzą, bo mieli operować, ale pacjent nie dotrwał do planowej operacji. Żeby nie było, że tak się mną zajęli bo jestem lekarzem – nie wiedzieli tego, bo nie powiedziałem. Gdy dojechaliśmy do Izby przyjęć, film mi się urwał. Obudziłem się po kilku dniach. Z relacji doktorów i żony dowiedziałem się, że po zrobieniu badań, nie chcieli mnie operować, bo nie przeżyję. Jeden z chirurgów stwierdził, możemy go zoperować celem "nabicia ręki" i wyręczymy patologów w ich robocie. Inne stwierdzenie, które przekazał mi lekarz prowadzący kilka tygodni później brzmiało "Stary, my żeśmy operowali trupa, nikt nie wierzył, że wyjdziesz z tego, co miałeś w pompie". Nadmienię, że wcześniej w ramach "ostrego dyżuru" nie robili tego co u mnie wymienię te dwie najgrubsze rzeczy wymiana zastawki, zeszycie mięśnia sercowego i 2 bypassy. Oczywiście zawsze można powiedzieć, że to przypadki opisane pod z góry założona tezę.
Mam nadzieję, że wystarczająco wyjaśniłem moje relacje z Bogiem. Długo Go szukałem, nawet dość dogłębnie poznałem "religie" wschodnie i inne popierdułki. A to On mnie "znalazł" i cały czas był przy mnie, ale ja byłem ślepy i głuchy. A w zaufaniu i trochę dla uśmiechu powiem Panu, kto mnie nawrócił do Jezusa. Trudno uwierzyć ale sam Dalaj Lama. W jednej z książek napisał jakoś tak – europejczycy bezsensownie szukają Boga w religiach wschodu, a zapominają, że mają Go i wolność w Jezusie. I wtedy bach! olśnienie. Skoro sam Dalaj Lama mówi nawróć się do Jezusa, zacząłem drążyć temat. Uwierzyłem w Jezusa i Jego odkupieńczą śmierć za moje grzechy. A uwierzyłem kilkanaście lat temu.
Uprzedzę kolejne pytanie: nie należę do żadnego kościoła, bo w okolicy brak. A nie, kłamię niedaleko są ŚJ, zielonoświątkowcy, ale z nimi mi nie po drodze. Pozostaje mi służenie innym poprzez pomoc w poznawaniu Słowa.